piątek, 1 czerwca 2012

Bałkańska majówka - relacja

Relacja - Bałkańska Majówka 2012

Słońce już chowało się za ośnieżone szczyty, kiedy dotarliśmy na miejsce spotkania. Robiło się zimno i aż trudno było uwierzyć, że to końcówka kwietnia, szczególnie, że w Sofii, którą opuściliśmy kilka godzin wcześniej termometr pokazywał +26 stopni.
W pobliżu kominka w tradycyjnej, serbskiej restauracji zastaliśmy załogi Toyoty LC i Pajero, które zajadały się lokalną odmianą sałatki szopskiej. Późnym wieczorem na miejsce dotarły kolejne dwie ekipy i byliśmy już (prawie) w komplecie:  Defender, Jeep Cherokee, Mitsubishi Pajero, Toyota Land Cruiser i ogromny Patrol. Z powodu choroby małej Basi towarzysząca nam w zeszłym roku załoga Toyoty odwołała swój przyjazd.
Niedzielnym porankiem ruszyliśmy na „rundę rozruchową” wokół jeziora Vlasina, z szutrowych dróg podziwialiśmy ośnieżone szczyty Besnej. Przejazd  powyżej 1600 m n.p.m. był niemożliwy z powodu zalegających wciąż dużych ilości śniegu. Zima na Bałkanach była wyjątkowo śnieżna w tym roku, czego namacalne dowody odczuwaliśmy na co dzień. Właściwie zaczynaliśmy żałować, że zamiast nart zabraliśmy kostiumy kąpielowe. Popołudniem byliśmy już w Bułgarii, gdzie było nieco cieplej ale na horyzoncie bieliły się ośnieżone szczyty Riły. Choć byliśmy w tych górach kilka dni wcześniej nikt nam nie dowierzał, kiedy mówiliśmy o gigantycznych zaspach. Śnieg wydawał się być czymś nieco abstrakcyjnym, szczególnie kiedy wieczorem degustowaliśmy grillowane specjały w ogródku hotelowej restauracji nad Breznikiem.
Chwilowo zapomnieliśmy o śniegu przejeżdżając nie do końca legalną drogą prowadzącą przez tunele przygotowane około 80 lat temu pod budowę linii kolejowej. Udało nam się również wspiąć na skalny przełom Ermy. Kiedy większość uczestników odpoczywała w przełomie tej uroczej rzeki, karmiąc oswojoną kozę i delektując się błogim spokojem żądna wrażeń grupa w składzie Ula, Zenek, Wiktor, Oliwia i ja, po 40 minutowym wspinaniu zdobyła najwyższą skałę w okolicy, z której widok roztaczał się na serbsko-bułgarskie pogranicze. Góry na zachód od Riły, choć niższe od najsłynniejszego bułgarskiego pasma obfitują w wiele niespodzianek – małe jeziorka, ostre skały i mnóstwo zwierząt od dzikich ptaków, przez śmieszne włochate kozy po afrykańskie bawoły.
Kolejnego dnia zrobiło się bardzo ciepło. Zwiedziliśmy jeden z najstarszych na Bałkanach zemeński monastyr (XI wiek), a także uroczy paraklis położony na stromym klifie nad jeziorem. Dla dzieciaków wszystkie te atrakcje przebiły termalne baseny, w których relaksowaliśmy się wieczorem. Równocześnie byliśmy już w Rile i kierowaliśmy się na wschód, by dotrzeć do przełęczy łączącej te góry z pasmem Rodopów.
Przeprawa przez Riłę szła nad wyraz gładko, kiedy dotarliśmy do położonego na około 2000 m n.p.m. jeziora Belmeken. Postanowiliśmy zaryzykować, choć lokalni pracujący przy wyrębie lasu już kilkanaście kilometrów niżej mówili nam, że może być trudno. Pierwsze małe zasyp przyniosły nam wiele radości jednak po chwili okazało się, że północna część drogi jest nieprzejezdna. Śnieg był za głęboki i zbyt zmrożony, a przede wszystkim było go za dużo. Po ponad godzinnych poszukiwaniach alternatywnych dróg objazdu, zaczęło robić się późno. Musieliśmy podjąć decyzję co dalej – czy decydujemy się na podjęcie ryzyka i przejechanie wyższą partią, poprzez strumień i bagno, czy wracamy kilkadziesiąt kilometrów. Wygrała opcja pierwsza i przez następne dwie godziny przeprawialiśmy się feralne 300 metrów. Wyciąganie się  z bagna i sprawdzanie głębokości lodowatego strumienia spodobało się susłom, które przyglądały się naszym manewrom z bezpiecznej odległości. Do pensjonatu dotarliśmy ze sporym opóźnieniem i mokrymi butami, co jedynie zaostrzyło nasze apatyty na grillowane specjały, świeżą sałatkę i białe wino traminer.
Przełęcz w Rile była naszym ostatnim spotkaniem ze śniegiem, gdyż ostatnie dni wyprawy upłynęły nam w iście letniej atmosferze. Przemierzaliśmy piaskowe bezdroża Rodopów, podziwiając ośnieżone szczyty Riły i Pirynu z bezpiecznej już odległości. Nie zabrakło naszych ulubionych XIX wiecznych wiosek, w których każdy dom jest dziełem sztuki regionalnych kamieniarzy i cieśli. W jednym z takich domów spędziliśmy noc, a widoki z okien o poranku zapierały dech w piersiach. Dalej zaplanowana trasa zaprowadziła nas w Piryn, jednak tym razem nie przekroczyliśmy wysokości 1300 m n.p.m., a z każdym kilometrem pokonanym na zachód spadała wysokość i wzrastała temperatura. Rejon Melnika, nazywanego bułgarskim biegunem ciepła przywitał nas burzą i piaskowymi piramidami. Wieczorem smakowaliśmy słynne melnickie wino i zastanawialiśmy się jak to możliwe, że minął już tydzień naszej podróży.
W sobotę zjechaliśmy w doliny, odwiedzając miejsce, w którym żyła jasnowidząca Baba Vanga. Było tak ciepło, że nikomu prócz Madzi nie przyszło do głowy by kąpać się w ciepłych, siarkowych źródłach. Tradycyjnie za to zjedliśmy dużą porcję szopskiej sałaty i niespiesznie ruszyliśmy w stronę domu…

Bardziej obszerna relacja zostanie opublikowana w letnim numerze OFF ROAD PL

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz